Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Władza kontra prorok, wszędobylski Grzesio i... płacząca na obrazie Madonna

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
ze zbiorów Stanisława Rudego
Cuda, prorocy i różne magiczne zdarzenia zawsze wprawiały władze w konsternację. Reagowały na nie wręcz alergicznie: wsadzano ludzi do więzień, urządzano pokazowe procesy, piętnowano ciemnotę ludu. Tak było m.in. podczas słynnego „antypaństwowego cudu” w Lublinie oraz podczas „objawienia się” w podzamojskim Michalowie... proroka Michałka

W 1928 roju doszło w podzamojskim Michalowie (gm. Sułów) do niezwykłych wydarzeń. Mieszkał tam niejaki Michałek. Chłopak miał 18 lat. Był spokojny i pobożny. Pracował jako pastuch u bogatych gospodarzy, a potem terminował u Józefa Berdaka, michalowskiego kowala. Pewnej nocy Michałek zaczął się dziwnie zachowywać.

Prorok z Michalowa

Z zamkniętymi oczami wspinał się nocami na dach kuźni, a potem na sąsiednie domy i budynki gospodarcze. Widziano go też wdrapującego się… na „świętą figurę” (była to podobno miejscowa rzeźba Matki Boskiej). Brodził też – na śpiąco – po pas w Wieprzu. Ludzie zauważyli, że gdy Michałek spadł z dachu: nawet nie otwierał oczu! Popłakiwał jedynie cicho i kładł się spokojnie – jak gdyby nigdy nic – do łóżka. Mieszkańcy Michalowa byli tym zdumieni i zatrwożeni.

Pewnego dnia Michałek zaczął głosić kazania. Opowiadał o wojnie, która się zbliża, o końcu świata oraz o niszczących ludzi grzechach. Chłopak podczas swoich przemów był „jakby w transie”. Ręce składał na piersi, głowę odchylał do tyłu, a na jego twarzy pojawiał się podobno tajemniczy, nieziemski spokój.

Kazania głosił często... Zaczęto o nich mówić w okolicznych wioskach, a potem wieści o nich dotarły do Warszawy, Wielkopolski i na Śląsk! Do Michalowa zaczęły ciągnąć tłumy. Ludzie klękali przed Michałkiem, bili głowami w ziemię, śpiewali pieśni. Sława „proroka” rosła. W końcu doszło do tego, że na michałkowe kazania przybywało nawet 10 tysięcy osób i więcej! Za pątnikami przybyli straganiarze, którzy sprzedawali dewocjonalia, senniki, figurki świętych patronów oraz wódkę i kiełbasę...

Aresztowanie

O Michałku zaczęły pisać gazety m.in. Expres Lubelski i Kurier Krakowski. Reporterzy opisywali „Raj” (tak prorok nazywał Michalów). Nie były to artykuły przychylne „prorokowi”. Ich autorzy porównywali Michałka do różnych szarlatanów i hochsztaplerów. Krytykowano też ciemnotę przybywających do Michalowa pątników. Nie wszystkim się to spodobało. Kilkudziesięciu obywateli powiatu zamojskiego napisało ostrą petycję do zamojskiego starosty.

„Czas już najwyższy do zlikwidowania „proroka” z Michalowa przez zbadanie go przez lekarzy psychjatrów (pisownia oryginalna) i umieszczenie w domu dla umysłowo chorych oraz pociągnięcie inicjatorów tej sensacji do odpowiedzialności za uprawianie szantażu na głupocie ludzkiej” – czytamy w tej petycji.

Szalę goryczy przelała uroczystość, która 22 listopada 1928 odbyła się w Michalowie. Ustawiono tam drewniany krzyż z napisem „Pamiątka przez natchnienie Michałka Duchem Świętym”. To kościelne władze uznały za profanację. Szczebrzeszyński proboszcz kazał usunąć wiernym napis, a gdy to nie przyniosło rezultatu – w Miachalowie pojawiła się policja. 6 grudnia aresztowano „proroka”. Trafił do aresztu w Zamościu.

Przesłuchanie trwało kilka dni. Musiało być bardzo „intensywne”. A gdy Michałka wypuszczono musiał wracać do Michalowa na piechotę. Podobno stracił przytomność ze zmęczenia i wycieńczenia (długo leżał w przydrożnym rowie). Policyjna interwencja przyniosła jednak efekty. Kazania... „ustały”. Michałek zmarł w Nieliszu w 1988 r. Niewiele osób dzisiaj o jego proroctwach pamięta.

– Szczegóły tamtych wydarzeń zatarły się ludziom w pamięci – przyznała w rozmowie z nami Maria Jóźwiak z Michalowa (gm. Sułów).

– Wiadomo tylko, że mieszkał we wsi nawiedzony chłopak, który głosił kazania. Niektórzy opowiadali, że były mądre, inni, że... bajdurzył niestworzone rzeczy – dodaje 86-letni pan Jan z Zamościa (urodził się i wychowywał w Michalowie). – Cała ta jego historia jest zresztą dziwna, tajemnicza.

Płaczący obraz

3 lipca 1949 r. kilka osób modlących się po mszy przed kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w lubelskiej Archikatedrze zauważyło niezwykłe zjawisko. Była to krwawa łza na policzku Madonny. Zaalarmowano księży oraz Zdzisława Golińskiego, miejscowego biskupa pomocniczego. Wieść o cudzie – lotem błyskawicy – rozeszła się po całym mieście.

Ludzie zaczęli tłumnie gromadzić się przed obrazem. Stale ich przybywało. W końcu świątynia nie mogła już pomieścić wiernych. Przed kościołem ustawiały się potężne kolejki. A gdy nocą drzwi świątyni zamknięto, wierni zgromadzili się na placu przed kościołem.

„Uniesienie ludzi, jęk, płacz były tak potężne, że i ja również rzuciłem się na kolana i razem z ludźmi dałem się unieść wzruszeniu” – wspominał jeden z uczestników. „Ludzie płakali, krzyczeli na głos”.

Już 4 lipca pojawiły się w Lublinie pielgrzymki z całego regionu, także z Zamojszczyzny. Ludzie mieli ze sobą różańce i święte obrazy. 8 lipca naliczono przed katedrą 8 tysięcy, a dwa dni później już ponad 20 tys. osób! O cudzie z Lublina zaczęto mówić nawet za granicę (m.in. radio BBC i rozgłośnia Głos Ameryki). Komunistyczne władze były zaniepokojone. Uznano, że jest to „prowokacja wymierzona przeciw partii”. Miał ją zorganizować „reakcyjny kler i imperialistyczni agenci”.

Wiec protestacyjny w sprawie cudu

Jak wynika z materiałów MSW w tłum zmieszało się 22 agentów UB i 114 donosicieli. Mieli oni informować o wszystkim, co zwróciło ich uwagę (sprawą interesowali się dostojnicy państwowi m.in. Bolesław Bierut). W całym Lublinie rozstawiono też liczne patrole milicyjne. W stan gotowości postawiono 3 Brygadę Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Ruszyła też komunistyczna akacja propagandowa. W zakładach pracy wygłaszano m.in. referaty na temat „fałszywości cudu”. Pisał o tym, także Sztandar Ludu i Trybuna Ludu (piętnowano „ciemnotę w mieście dwóch uniwersytetów”).

17 lipca zorganizowano „Wiec protestacyjny w sprawie cudu”. Jego uczestnicy starli się na lubelskim Placu Litewskim z wiernymi uczestniczącymi w procesji. Wtedy do akcji wkroczyła milicja i ORMO. Walczących „rozpędzono wodą”. Były też aresztowania. W sumie zatrzymano ok. 300 osób m.in. kilku księży, kościelnego oraz kilku świeckich – jak to określono – pracowników katedry. 20 sierpnia 1949 r. urządzono proces pokazowy.

15 oskarżonych uznano winnych ataków na milicjantów oraz „zachowań chuligańskich”. Skazano ich na wyroki więzienia od 10 do 2 lat. Kapłanów jednak zwolniono dzięki interwencji kardynała Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski. Nie wiadomo, czy na kopii obrazu Matki Boskiej nie pojawiło się po tych wydarzeniach więcej łez... jednak ludowe państwo skutecznie stłamsiło echa tego „pierwszego cudu w PRL-u”

„Kampania protestacyjna przeciwko temu wypadowi klerykałów przeprowadzona została w całym kraju” – triumfował I. Stiepanow, atache ambasady radzieckiej w PRL. „Rząd polski i kierownictwo PZPR w okresie likwidowania prowokacji wykonało znaczącą pracę, aby wykorzystać to wydarzenie dla dalszej mobilizacji mas pracujących”.

Opętani na każdym odpuście

Wiara w cudowne obrazy i uzdrowienia, zaczarowanie, w tajemnicze wskazówki z zaświatów czy „cudowne znaki” towarzyszy nam od wieków. „Widzenia” mogły także wynikać m.in. z chorób nerwowych lub psychicznych na które cierpieli niektórzy „wizjonerzy”.

„Na każdym odpuście w kościele widzieć można było opętanych krzyczących głosem przeraźliwym i po kilka słów mówiących różnymi językami, napastujących kobiety, które przerażone mdlały lub dostawały słabości, to znów księży egzorcystów, zaklinających czartów opętanych do milczenia, a kiedy nich kładli relikwie lub wodą święconą kropili, niesłychany krzyk i jęk wydawali i w ciele kontorsyje i łamaniny robili – pisał na początku XIX w pamiętnikarz Adam Moszczeński.

To nikogo nie dziwiło. Ludzie byli przekonani, że nad ich życiem panują różne „siły”. Wielu z nich nie rozumiało skomplikowanych dogmatów katolickich. Skupiali się za to na obrzędowości, mistycyzmie lub po prostu... szukali zabawy i rozrywki. Łatwo dawali się też omamiać sugestiom zamawiaczy, wróżów, wizjonerów, wśród których nie brakowało także hochsztaplerów i oszustów (na magii zawsze można było zarobić).

Ludzie chcieli też wierzyć w cuda i cudowne obrazy, bo one wzmacniały ich wiarę i dawały nadzieję na lepszy los. Nie tylko. Byli też np. tacy, którzy... żyli za pan brat ze zmarłymi, rozmawiali z nimi. W wydanej w 2009 roku Księdze Pamięci Żydów Biłgorajskich można m.in. przeczytać o niejakiej Chinkele, która przed II wojną światową „niemal” mieszkała na miejscowym cmentarzu żydowskim.

„Codziennie, kiedy tylko wstała, odwiedzała najpierw cmentarz, choć znajdował się on daleko poza miastem” – wspominał o Chinkele pochodzący z Biłgoraja Abraham Kronnenberg. „Tam spędzała niemal całe dnie. Nie było ani jednego grobu, o którym Chinkele by nie wiedziała, kto tam leży, nawet jeśli chodziło o groby sprzed wielu lat. Pamiętała o każdej rocznicy śmierci”.

Gdy Chinkele oślepła, na kirkut prowadził ją syn Abraham-Chaim. „Kiedy ktoś przybywał na cmentarz w rocznicę śmierci bliskiego, natychmiast stawiał się u Chinkele, a ona, zaprowadziwszy go do grobu, stukała w macewę (w nagrobek – przyp. red.) i wołała: Sore, Sore, twoja córka Perl jest tutaj przy tobie – wspomina Kronnenberg. „I nawet gdy oślepła, prowadziła jak dawniej wszystkich do grobów”.

Ekscentryczni obywatele

Czasami kłopotliwe były też zachowania niektórych, ekscentrycznych obywateli. Przez wiele lat jedną z najbardziej popularnych i lubianych postaci był w Zamościu niejaki Grzesio. Nie było święta kościelnego, państwowej uroczystości czy wojskowej parady na której by się nie pojawił. I to w jakim stylu!

– Udawał księży, wojskowych, milicjantów. Chociaż starano się go nie dopuścić, on zawsze znajdował sposób aby iść np. w pierwszym szeregu jakiegoś pochodu czy procesji – wspomina pan Szczepan z Zamościa. – Nie wiem dlaczego się tak zachowywał, ale machał rękami, maszerował, defilował. Stawał też czasami na skrzyżowaniach i kierował ruchem. Był też kimś w rodzaju maskotki KS Hetman. Naśladował piłkarzy, trenera, ochroniarzy. Wczuwał się w ich role... Wszyscy go lubili, ale władza miała z nim utrapienie. Psuł powagę uroczystości... Pod koniec lat 80. ub. wieku gdzieś zniknął (trafił podobno do DPS w Krasnobrodzie – przyp. red.). Do dzisiaj te jego "występy" wspominam.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Władza kontra prorok, wszędobylski Grzesio i... płacząca na obrazie Madonna - Zamość Nasze Miasto

Wróć na opolelubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto